niedziela, 19 marca 2017

Dorośli- niedorośli do roli dorosłych.


Kolejne arcydzieło teatralno-muzyczne w reżyserii Janusza Józefowicza położyło nas na kolana. Nasz zdecydowany numer 1 obecnie w subiektywnym zestawieniu matki i córki. 


Mimo stosunkowo niewielkiej widowni, scena była imponująca pod względem scenografii a zwłaszcza zagospodarowania. Każdy jej centymetr miał swoją rolę, nawet kurtyna została zaangażowana i dosłownie grała niczym powabna aktorka, nie tylko jako 'tablica' do wyświetlania projekcji. Niesamowite, jak dobry reżyser potrafi skłonić do gry nie tylko materiał lecz również zwierzę. Pojawienie się na scenie psa wywołało dziką radość i piski zachwytu wśród najmłodszych. Pies brał czynny i zaplanowany udział w początkowych scenach przedstawienia. Aż tyle elementów zasługuje na zachwyt, że nie wiem czy wystarczy mi porównań i synonimów. 
Zdjęcie ze strony Studio Buffo: studiobuffo.com.pl
Zbiór czynników, które wpłynęły na jakość tego przedstawienia jest ogromny. Przepiękne kostiumy, zapierająca dech w piersiach choreografia, zwłaszcza Indian, oprawa muzyczna godna największych teatrów muzycznych na świecie tworzą niezapomniane zjawisko. Każda piosenka, solowa czy też nie była zaśpiewana w sposób bezbłędny, profesjonalny i godny podziwu, tym bardziej iż większa część głównych ról aktorskich została zagrana przez dzieci. Zaimponowało mi opanowanie i spokój gry jak również dojrzałość ekspresji młodych aktorów. Od początku miałam poczucie, że każdy ich ruch był zaplanowany, co powodowało spokój i przyjemność z uczestnictwa w tym wydarzeniu. Uczestnictwa trochę dosłownie jako, że aktorzy wchodzili na widownię nawiązując kontakt wzrokowy z publicznością, jednocześnie ocierając się o widzów. 
Widzowie.... byli i duzi i mali. Jak to zwykle bywa podczas tego rodzaju wydarzeń przekrój wiekowy od 0-100 lat. Były i mamy i taty i baby i dziady wraz ze swoimi przepięknie wystrojonymi pociechami. Oczywiste jest, że generalizacja jest niesprawiedliwa, więc skupię się jedynie na szanownych widzach z mojego otoczenia. Odnoszę wrażenie, że ludzie wraz z zakupem biletu, w ich ograniczonym mniemaniu, wykupują również przestrzeń im należną. Nie interesuje ich widz zajmujący (również opłacone) miejsce obok, za i przed. Dotyczy to nie tylko samych dorosłych lecz głównie ich pociech, które w myśl bezstresowego wychowania nie mają postawionych żadnych granic ani norm przyzwoitego zachowania się w miejscu publicznym. Wpojona im zasada, że zapłaciłem to mi wolno bryluje na salonach. Skoro zajmuję opłacone miejsce to znaczy, że wolno mi wszystko w ramach zajmowanej przeze mnie przestrzeni. Moje krzesło, moje oparcie, moje powietrze nade mną i jeszcze nawet trochę z przodu, z tyłu i z boku. Obowiązująca zasada: wolność. Wolność słowa, ruchu i bycia. Ja i tylko ja. Moje miejsce, moje powietrze, mój eter. Przerażające doświadczenie ludzi, którzy nie myślą o innych, ograniczając się do tego co ich, co im się należy bo przecież zapłacili. Takim to wszystko wolno. Absolutny brak poczucia, że wkoło też są ludzie, też mają dzieci a mimo tego, ich dzieci są cicho, a jeśli nie są, to zaraz będą bo wystarczy przypomnieć, że to nie dom, że może inni przyszli tutaj żeby obejrzeć i wysłuchać artystów a nie niedorosłych dorosłych z ich pociechami, które niczym główny bohater musicalu, nigdy nie dorosną, zawsze będą niedorosłymi rozpieszczonymi Piotrusiami.