środa, 7 października 2015

Wspomnienia z wakacji

Nasz tydzień w Lizbonie i okolicach.

Po roku przerwy w podróżowaniu, udało nam się wyjechać na równy tydzień do tego wyjątkowego miasta, jeszcze nie południowego ale już nie do końca europejskiego w swoim charakterze. Miasta, które naprawdę i dosłownie nigdy nie śpi, pełnego urokliwych miejsc i widoków, ale również śmieci i bezdomnych śpiących na schodach ministerstwa zdrowia (bo noce ciepłe ). Miasto, budzące mnóstwo sprzecznych wrażeń i odczuć, wśród których dominujące są jednak te pozytywne, bo Lizbona to najbardziej nasłoneczniony kraj Europy, zatem czy tego chcemy czy nie, cieszymy się a uśmiech nie znika nam z twarzy mimo zmęczenia. W przypadku nieodpowiedniego obuwia oraz naturalnie opcji: samowolne zwiedzanie, zmęczenie mięsni kończyn dolnych jest nieuniknione. Lizbona jest dosyć chaotycznie osadzonym skupiskiem ludności, charakteryzującym się wąskimi uliczkami, wznoszącymi się w górę, w większości przypadków sprawiających wrażenie totalnego przypadku. Chodniki są chwilami tak wąskie iż należy poruszać się niczym kaczki (lub gęsi, ale osobiście nie przepadam, stąd odwołanie się do kuzynek kaczek). Jak na miasto z klimatu miast Ameryki Południowej przystało, interpretacja zasad ruchu drogowego całkowicie dowolna. Muszę przyznać, iż przeżyłam tam chwile déjà vu i tylko język porugalski przywracał mi świadomość iż nie jestem w Meksyku. Tak, w TYM Meksyku. Małe, naprawdę wyjątkowo klimatyczne miejsca, mini restauracje z 3 stolikami, kawiarenki z jednym stolikiem i dwoma krzesełkami a przy nich te same osoby, które po prostu bywają ciesząc się tym swoim bywaniem. Czas trochę wolniej płynie, mimo ogromnej masy turystów, którzy chcą zdążyć do muzeum, wcisnąć się do tramwaju, obojętnie którego, nawet na stojąco by przejechać się drewnianą,  jadącą swoim tempem kolejką lub też tramwajem. Mieszkańcom się nigdzie nie spieszy, motorniczy ma czas na to by podczas podróży zjeść przekąskę, porozmawiać z wysiadającą sąsiadką, a pasażerowie siedzą, patrzą i nawet się nie denerwują, zdziwienie że tak można bierze górę nad nerwami. Promienie południowego słońca przenika naszą skórę, aż do krwiobiegu tak, że każda nasza tkanka jest przepełniona przyjemnym ciepełkiem, radosnym uniesieniem i spokojem. 

1 komentarz:

  1. przez chwilę tam byłam... Uroki Południa są nie do przecenienia. Można wracać i wracać. A może lepiej zamieszkać?

    OdpowiedzUsuń